Pierwsza,
prawdziwa miłość. Najpiękniejsze znane człowiekowi (podobno) uczucie. Któż z
nas może powiedzieć, że jej nigdy nie zaznał?
Między
innymi ja, aczkolwiek nie mogą tego powiedzieć bohaterowie najnowszego filmu w
reżyserii Wesa Andersona, czyli Moonrise
Kingdom (przetłumaczonego na język polski jako Kochankowie z Księżyca). Film ten opowiada historię wakacyjnego
zauroczenia między dwoma nastolatkami, harcerzem oraz dziewczyną z dobrze
usytuowanej rodziny.
Czas i miejsce w jakich przedstawiona opowieść ma miejsce
nie mają większego znaczenia. Najważniejszym jest tutaj bowiem uniwersalizm
przedstawionych wydarzeń i uczuć, które mają za zadanie przenieść nas (w
zależności od osobistych doświadczeń) w przeszłość lub do świata marzeń, gdzie
nie istnieją żelazne reguły znane nam wszystkim z codziennego życia.
Kochankowie,
będąc nieświadomie w sobie zakochanymi, po dłuższej znajomości, postanawiają
razem uciec w nieokiełznany i pełen tajemnic świat. Na łono natury, nieskażone
(tak jak ich miłość) przez innych ludzi. Coś takiego byłoby jednak zbyt proste
i nudne, zatem zanim odkryją siebie, los będzie rzucał im pod nogi kłody w
postaci złowieszczych sił natury lub poszukujących ich rodziców. Czy jest to
jednak historia tylko o wzajemnym uczuciu dwojga dwunastolatków? Na pierwszy
rzut oka może się tak wydawać, jednak odpowiedź jest inna.
Pomimo faktu
cukierkowości
świata przedstawionego, ludzie cały czas borykają się z wieloma problemami.
Starają się, najlepiej jak tylko potrafią, wychować dzieci, zapewnić najbliższym
dobrobyt, związać koniec z końcem. Tak jak i my przeżywają rozczarowania,
wypalenia oraz inne przyziemne sytuacje
towarzyszące nam przez całe życie.
Najbardziej w tym filmie spodobały mi się (jak na dzisiejsze standardy), do złudzenia przypominające, sceny. Doskonała
synchronizacja i symbioza aktorów, natury oraz rekwizytów. Co jednak nie
zasługuje na pochwałę z mojej strony?
Prawdopodobnie
będzie to filtr dodany w post-produkcji, który nadał prawie wszystkim scenom
żółto-pomarańczową poświatę oraz miejscami nieprzekonującą grę młodych aktorów.
Tak, tak... Zdaję sobie sprawę, że założeniem było przedstawienie jak najlepiej
niezręczności pierwszego zauroczenia, ale jednak trochę więcej czasu mogło
zostać poświęcone na dopracowanie tego małego szczegółu. Oprócz tych dwóch
aspektów nie mam żadnych zastrzeżeń do tego filmu żadnych zastrzeżeń.
Składając
to wszystko do kupy, otrzymujemy naprawdę udany, miejscami zabawny film w
doborowej obsadzie (Bill Murray, Bruce Willis, Edward Norton oraz Tilda
Swinton). Dzięki niemu, możemy na 90 minut uciec do świata, który tylko dzięki
grze pozorów, różni się od naszego. Jako ciekawostkę dodam, iż scenariusz został
napisany z udziałem Romana Coppoli (syna Francisa Forda Coppoli - reżysera
m.in. Ojca Chrzestnego).
Ogólna ocena: 8/10.